In Düsseldorfs Kneipe "Destille" wimmelt es.
Gläser, Stiefel, Bierkrüge kreisen im Orbit
von Händen und Mündern. An den Eichentischen,
auf Eichenbänken sitzen beieinander Lebendige und Schatten, Alt
und Jung, Dicke und Schöne; trinken Bier der Hoffnung,
Bier des Schicksals, warten auf das Schicksal, auf einen Kuss,
auf eine Hand. Sie warten – ohne es zuzugeben – der eigenen
Sehnsucht. Warten, wissen nicht auf wen.

Ungeduldig, nervös, erschrocken vor der Welt,
unsicher wie Du, wie ich,
wie Georg, Michael, wie Hans,
der vor zwei Jahren für immer von uns ging,
sie warten ...

Ganz nahe am Eingang sitz Orpheus. Niemand
ahnt, dass er es sei – grau, ruhig,
gebeugt, ein zufälliger Gast. Niemand sieht
die Unsterblichkeit in seinen dunklen Augenringen und
Adern an den alten Händen. Niemand glaubt
an die Ankunft des vergessenen Landstreichers.

Mit den Lippen sammelt er den kalten Schaum und betrachtet
aufmerksam die da sind. Nicht weit von hier,
auf dem Markt, vor dreihundert Jahren,
verbrannte man die schöne Hexe, die den Klang
der Glocken von St. Maximilian stahl. Ingrid,
die goldblonde Kellnerin, ist in gerader Linie verwandt
mit ihr. Doch niemand weiß.

Orpheus lächelt: In wenigen Stunden
kommen sie heraus unter Bänken und der hohen Theke:
Kobolde, Elfen und Trolle, singen die alten Balladen
von Askr und Emble, auf Fässern und Gläsern
musizierend; tanzend, klatschend, springend; trinken sie das beste
Bier der Welt. Gleich daneben jagt
auf seinem Pferd Jan Wellem... Hufeisen schlägt auf Stein.
Funken erhellen den Raum.

Orpheus weiß: Wenn die Nacht den Mond erhebt
wie ein Glas mit goldenem Bier und die Altstadt
gefüllt ist mit Bernsteinstrahlen, dann kommt ans Ufer des Rheines
ein Schatten der verlieben Nymphe.
Die Hähne auf den Kirchen werden mühsam mit den Flügeln
schlagen, und die alten Bäume brechen in Tränen aus.

So sitzt er neben dem Garderobenständer, der Klingel an der Tür
lauschend, schweigsam, alt und weise. Plötzlich
schaut ihn das goldblonde Mädchen an
und obwohl er weiter schwieg, hörten alle
seine Gedanken – eine ferne, fremde Sprache.

Die "Destille" wurde still, jeder lauschte diesen Worten
unbewegt wie die Herzen jener Glocken,
denen ein Zauber den Klang nahm.

Orpheus stellt den Bierkrug ab, wischt mit der Hand über den Mund,
steht auf, nimmt den Mantel, geht. Ob man
sich noch erinnert an ihn in Düsseldorf
in der "Destille"?
W Düsseldorfie, w piwiarni "Destille" zgiełk,
szklanki, puchary i kufle krążą po orbitach
dłoni i ust. Przy dębowych stołach, na dębowych
ławach siedzą razem żyjący i cienie, starzy
i młodzi, brzuchaci i piękni. Piją piwo nadziei,
piwo przeznaczenia. Czekają na los, na pocałunek,
na dłoń. Czekają, nie przyznając się do swej
tęsknoty. Czekają, nie wiedząc na kogo

Zniecierpliwieni, nerwowi, przerażeni światem,
niepewni jak, ty, jak ja,
jak Georg, jak Michel, jak Hanys,
który odszedł przed dwoma laty na zawsze,
czekają ...

Najbliżej wejścia siedzi Orfeusz. Nikt
nie podejrzewa nawet, że to on – szary, cichy,
zgarbiony, przypadkowy gość. Nikt nie widzi
nieśmiertelności w podkrążonych oczach i
żyłach na starych dłoniach. Nikt nie wierzy
w przyjazd zapomnianego włóczęgi.

Zbiera ustami zimną pianę i ba cznie
przygląda się obecnym. Przed trzystu laty
niedaleko stąd na rynku spalono piękną
czarownicę, która potrafiła odebrać dżwięk
dzwonom od Świętego Maksymiliana. Złotowłosa
kelnerka Ingrid jest w prostej linii krewną
tamtej kobiety, chociaż nikt o tym ni e wie.

Orfeusz uśmiecha się: za kilka godzin
spod ław i wysokiego baru wybiegną
koboldy, elfy i trolle, śpiewając stare ballady
o życiu Askra i Embli, grając na beczkach i szkle,
tańcząc, plotkując, skacząc, pijąc
najlepsze piwo na ziemi. Tuż obok przemkn ie
na koniu książę Jan Welem... Podkowa uderzy w kamień,
iskra oświetli wnętrze.

Orfeusz wie: gdy Noc uniesie księżyc
jak szklankę złotego piwa i stare miasto
wypełnią bursztynowe promienie, wyjdzie
z Renu na brzeg cień zakochanej nimfy.
Kurki na wszystki ch kościołach poruszą
mozolnie skrzydłami, a stare drzewa zapłaczą.

Siedzi tak przy wieszaku, słuchając dzwonka
u drzwi, milczący, stary i mądry. Nagle
spojrzała na niego złotowłosa dziewczyna
i chociaż dalej milczał, wszyscy usłyszeli
jego myśli – język daleki i obcy.

Całe “Destille” umilkło, wszyscy słuchaly tych słów,
nieruchomi jak serca dzwonów,
którym dżwięk odebrał czary.

Orfeusz odstawił kufel. Otarł usta dłonią.
Wstał. Włożył płaszcz. Wyszedł. Czy dziś
pamiętają o nim w Düsseldorfie
w piwiarni "Destille"?